O co właściwie chodzi w tym całym zdarzeniu? Nie no, serio… O co chodzi? Bo niby wiem, ale nie do końca rozumiem o co cały ten hałas. Chyba, że to po prostu wydźwięk sezonu ogórkowego i braku innych “poważniejszych” tematów do oburzania się.

Profesor Bralczyk, językoznawca, został zaproszony do programu, w czasie którego udzielał odpowiedzi na pytania związanego z obszarem jego zainteresowań naukowych. Niestety przekroczył swój Rubikon i stwierdził, że pies “zdycha”, a nie “umiera”. Wyraził przy tym, że jest to zwrot dla języka polskiego uwarunkowany tradycją, a jednocześnie jest to zwrot przez niego – osobiście – preferowany. Skąd więc oburzenie?

A przynajmniej powinny, bo do niczego to nie prowadzi. Opinia profesora Bralczyka jest oparta na zasadach polszczyzny, a nie osobistym związku emocjonalnym z pupilem. W tym zakresie jest uwarunkowana na pewnych sprawdzalnych i niepodważalnych (choć niekoniecznie niezmiennych, ale o tym za chwilę) przesłankach. W zakresie osobistych preferencji natomiast to tylko… No właśnie, opinia. Każdy może mieć swoją, niezależnie od tego jak bardzo jest mądra, czy głupia. Co więcej, każdy – zaproszony do programu telewizyjnego lub w wyniku utworzenia profilu w mediach społecznościowych – może ją wygłosić. A później ewentualnie mierzyć się z tego konsekwencjami, z czym mamy do czynienia w tym przypadku.

Niestety, prowadzenie sensownej dyskusji, w której jedna strona używa argumentów racjonalnych (w sensie oparcia na pewnych sprawdzalnych i obiektywnych przesłankach), a druga używa argumentów emocjonalnych (w sensie osobistego stosunku emocjonalnego do tematu objętego dyskusją) nie jest możliwe. W takim wypadku istnieją równorzędnie dwa tematy, a dyskutanci patrzą na jeden znak i jeden mówi 6, a drugi mówi 9, bo tak akurat stanął.

Nie widzę takiego powodu. Szczególnie, że był gościem w programie. Co innego, gdyby sam z siebie zaczął głosić wszem i wobec swoje zdanie. Ale nawet wtedy… Co z tego? Czy jest to rzeczywisty problem, czy po prostu akurat ta opinia nie jest na czasie albo nie jest podzielana przez sporą grupę słuchaczy i przez to nie wypada jej wyrażać?

Tylko, że to już trąci cenzurą, bo można by głosić tylko to, co nie rani uczuć wyselekcjonowanej grupy odbiorców. A przecież ferment jest kołem zamachowym rozwoju. Tak samo działa to w dwie strony. Również tutaj, zdanie wyrażone przez ogrom ludzi, że pies nie zdycha a umiera, może mieć charakter konstruktywny. Język nie jest rzeczą niezmienną, a wręcz przeciwnie, jest podatny na ciągłe przekształcenia. Należy jednak rozdzielić to, co nazywa się nauką o języku i poprawną polszczyzną od języka, który wykorzystujemy każdego dnia. Nikt przecież nie zabrania nikomu mówić, że pies umarł. Wprost przeciwnie. Da się odnieść wrażenie, że jest wola ludu, aby zabronić mówić, że zdechł. A przecież mógł też przejść tęczowy most?

P.S. Nikt nie zabrania też nikomu złożenia wniosku do odpowiedniej instytucji, aby zmienić reguły języka. Czy miałoby to szansę na większą skuteczność niż setki komentarzy wyrażających oburzenie? Nie wiem, choć się domyślam.

Nie byłbym sobą, gdybym nie wbił delikatnej szpileczki. Zastanawiam się, jaki odsetek opowiadających się za “umieraniem” pominąłby temat, gdyby dotyczył on innego zwierzęcia. Albo inaczej, jak wielu miłośników zwierząt wrzucało swoje gniewne komentarze wcinając burgerka albo głaszcząc swojego psiaka, który jest jaki jest w wyniku wielu lat krzyżówek genetycznych i właśnie leży sobie charcząc i chrapiąc usilnie próbując złapać powietrze. Aż prosi się, by zostawić tu ten obrazek (aby uniknąć wątpliwości, ta kreska już tam była, nie ja ją tam postawiłem):

Banner, na którym są kolejno koty, psy, króli, koń, kura, krowa, świnia, kurczak. Napis pod banerem to zwierzęta - jedzenie. Gdzie postawisz linię?

Źródło: https://imgflip.com/i/24cw7y

Oczywiście “zdychanie” niesie w sobie pejoratywny ładunek, dlatego nie dziwi mnie, że zwrot ten nie pasuje wielu właścicielom psów czy innych zwierząt. Choć w tym przypadku powinienem pewnie mówić nie o właścicielu, a o mamie i tacie (to też ciekawy temat na inny odcinek). Bo przecież pies to nie przedmiot, a członek rodziny. To psiecko. Psyn albo psórka.

Niezależnie jednak od tego jak to nazwiemy, skutek jest ten sam. Pies jest martwy, a jedyną różnicą jest nasz osobisty stosunek do zwierzaka, którego – podkreślam – nikt nikomu posiadać i wyrażać w preferowany przez siebie sposób nie zabrania, nawet reguły i tradycja języka polskiego.

Sam nie widzę zbytnio powodów, aby traktować człowieka jako element wyłączony ze świata zwierząt. Mam tylko nadzieję, że w przypadku odrzucenia naszej ludzkiej dominacji w tym obszarze, psy zachowałyby się równie “humanitarnie” i postanowiły gremialnie, że ludzie nie zdychają, a umierają. Choć ja tam jak ktoś powie, że zdechłem pretensji mieć nie będę.

P.S. II Czekam na batalię o korzystanie ze słowa “zajebiste”, którego profesor Bralczyk również nie używa, a tymczasem…

To był mój offczy – zdychający – bełkot.