Co sprawia, że czytamy biografie? Czy nie lepiej sięgnąć po jakąś solidną powieść albo pozycję na inny interesujący nas temat? Zadałem sobie to pytanie, bo sam do grona fanów biografii i autobiografii nie należę. Postanowiłem więc zastanowić się: z czego wynika popularność tego gatunku literatury?

Jednym z powodów jest bez wątpienia żądza poznania przepisu na sukces. Elon Musk, Marylin Monroe, Jeff Bezos, Steve Jobs czy małżeństwo Baracka i Michelle Obama – oni (i one), jak wiele innych dotarło do poziomu nieosiągalnego dla większości ludzkości. Co sprawiło, że znaleźli się tam, gdzie się znaleźli? Może jeżeli przeczytam o ich życiu, odnajdę w tej lekturze wskazówki do takiego poprowadzenia własnego, że i mnie przypadnie choć odrobina splendoru?

Odkrywanie życia interesujących nas osób wiąże się także z innymi motywami, jednak tutaj motorem napędowym czytania jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie co zrobić, aby być wybitnym. W tym aspekcie interesujące są dla mnie z pewnością rytuały i ogółem styl życia, że wspomnę choćby diety poszczególnych ludzi sukcesu, a przede wszystkim podejście do snu, jak w przypadku wciąż popularnych choć leciwych już celebrytów – Marka Aureliusza czy Leonardo da Vinci. Być może któreś z tych nawyków okażą się optymalne i dla mnie?

Któż nie lubi ploteczek… A przecież nie wszystko zaplątuje się w sieci zarzucone przez media plotkarskie! Niektóre fakty i anegdoty są do kupienia dopiero w skrócie całego żywota idola. Biografia jest więc znakomitym uzupełnieniem informacji pozyskanych wcześniej z innych źródeł.

Myślę jednak, że nawet po ujawnieniu większej ilości smaczków, nawet tych bardzo kalorycznych, może pozostać niedosyt. Bo ostatecznie biografia może być „ugrzeczniona”, by nie użyć brzydkiego słowa jakim jest „cenzura” (szczególnie, gdy książka dotyczy osoby żyjącej, która musi ją autoryzować).

Wreszcie powodem do sięgnięcia po biografię może być chęć, a nawet potrzeba, zestawienia wizerunku postaci wykreowanego przez media i inne opracowania ze źródłem… Hmm… Bardziej wiarygodnym? Kompletnym?

Zostanę przy kompletności. Wszak biografie opowiadają nie tylko, a może nawet zwłaszcza te historie, które wcześniej nie znajdowały się w obiegu publicznym. Możemy więc nawiązać bliższą relację z idolem albo wprost odwrotnie – przekonać się, że w sumie to niezupełnie nam po drodze. Jak to było? Nigdy nie poznawaj swojego idola?

Choć zasada ta nie wydaje się zbyt wiarygodna (większość filozofów nie żyła zgodnie ze swoimi systemami), to jednak warto – o ile tylko jest taka możliwość – wyciągania oceny z czynów danej osoby. To oczywiście może przysporzyć problemy, bo przecież nie o wszystkim wiadomo (trzeba więc zaopatrzyć się w biografię) lub zagłębić się w teksty autorskie.

Taki wgląd przypomina nieco wizerunek medialny. Wiemy tylko tyle, ile autor sam decyduje się przekazać. Często też, aby lepiej zrozumieć sam tekst, zdekonstruować co autor miał na myśli (jakie procesy myślowe przebiegły w mózgu Mickiewicza, gdy pisał o drzwiach), konieczne jest odwołanie się do cech osobowych i historii życia autora.

Bez takich informacji łatwo wyciągnąć wnioski, które niekoniecznie będą pokrywać się z ich przyczyną, jak np. w słynne słowa Fryderyka Nietzsche, w których instruował, by nie wybierać się do kobiet bez bicza. Nowy kontekst interpretacyjny daje nowe możliwości związane z przyswajaniem lektury.

Dlatego, choć sam jeszcze się nie przekonałem, to chyba warto.

To był mój – biograficzny – offczy bełkot.