Drżenie. Narastające i przenikające ciało drżenie. Poczucie drenażu, wysysania z niego tego czegoś, co wymyka się pojęciom nauki. Zdarza Ci się, prawda? Sam napotkałem kilka rodzajów drenażu świata. Dzielę je ze względu na kierunek przemieszczenia. Zacznę od tego wysysania właśnie, choć ono samo w sobie nie istnieje raczej samoistnie. Jest sprzężone z zasysaniem innych składników świata. Wymiana może przebiegać następująco: radość za zwątpienie, poczucie spełnienia na lęk, sprawczość za bezsens.

Drenaż naczynia do świata może przebiegać codziennie, drobnymi dawkami. W ten sposób niezauważenie zmienia balans, narusza układ sił. Może też zdarzyć się raz, lecz silnie. Wtedy powstaje nie drobna ranka, która wciąż rozdrapywana nie daje rady się zagoić, a wielka wyrwa, którą niełatwo jest później znowu wypełnić. O ile to w ogóle możliwe…

Ale bywa też na opak.

I wtedy do to wnętrze naczynia wylewa się na świat. Wylewa wzburzonym i trudnym do zahamowania potokiem. Gdy zawartość rozgrzana przelewa się w naszym naczyniu musi znaleźć ujście swej niszczycielskiej sile. Na świat wyrzucane są śmieci. Gniew, strach, niepowodzenia.

Pół biedy, jeżeli błąkają się później w przestworzach. Często jednak trafiają na inne naczynia, wlewając się w nie i mącąc – przynajmniej względną – harmonię.

Najprzyjemniej jest płynąć…

Brać pełne oddechy i oddawać je w pełni światu. Pozwalać światu przepływać przez naczynie tak, by nie mąciło jego zawartości. Nie stawiać oporu nadchodzącemu i odchodzącemu. Pogodzić się z tym przenikaniem i przemijaniem. Zaakceptować, że naczynie nie jest oderwane od świata, a jest jego częścią. Pozostawiać jedynie to, co wzbogaca, jak liść przenikany światłem słonecznym. Wypuszczając to, co kreuje. Nie tworzyć tego, co niszczy. Nie mniej i nie więcej niż to potrzebne.

Bilans zawartości nie ogranicza się do powłoki naczynia, a wykracza daleko poza nią.

To był mój offczy – drenujący – bełkot.