Wiecie co to cenzura? To bardzo brzydkie słowo… i na dobrą sprawę, czyż jestem uprawniony do krytykowania takich zachowań? Przecież nie żyłem w czasach PRL, nic z tych rzeczy.
Odpowiedź brzmi: oczywiście, że tak! I o tym właśnie będzie mój dzisiejszy offczy bełkot.
Świat wariuje – to rzecz pewna
To, że świat wariuje, to jedna z niewielu pewności, których możemy uświadczyć w naszym życiu… które kończy się tą drugą pewnością. Mam jednak wrażenie, że w pewnych tematach to zaglądanie w otchłań obłędu jest jakby nieco zbyt przyspieszone. Jedni nazywają to poprawnością polityczną, inni uprzejmością, jeszcze inni najzwyczajniejszą cenzurą.
I teraz tak, żebym był jasno zrozumiany. W tym tekście nie będę zagłębiać się w meandry tego, czy to dobrze, czy to źle w wymiarze ogólnym. Uważam, że – tak jak wszystko – to po prostu jest.
Mocno cenię sobie jednak własność intelektualną. Wierzę też w to, że teksty kultury przekazują pewną treść, która niezależnie od tego jaka jest, może czegoś nauczyć. A nawet powinna.
Tożsamość dzieła i twórcy – wrogowie ludu
Tymczasem mamy do czynienia z wybielaniem pewnych spraw. Lovecraftowi obrywa się za rasizm. I słusznie. Tylko dlaczego miałoby to sprawić, że jego twórczość powinna być skazana na banicję? Koncert Nohavicy odwołany, bo nie oddał medalu przyjętego niefortunnie od niewłaściwej osoby. Dziadek do orzechów nie może być niestety zagrany, bo kompozytor miał nieszczęście urodzić się Rosjaninem – nie ma znaczenia, że na długo przed okolicznościami, które wpłynęły na decyzję o anulowaniu spektaklu.
Zaznaczam, bo niestety czuję, że już trzeba – ta krytyka nie jest jednoznaczna z deprecjonowaniem tych okoliczności. Chodzi o to, aby miało to sens. Aby w ogólnym rozrachunku wyjść powyżej kreski. Bez problemu potrafię sobie wyobrazić, że można jednocześnie potępiać agresję Federacji Rosyjskiej na Ukrainę, a w tym samym czasie doceniać kunszt muzyki Czajkowskiego.
Czy naprawdę jesteśmy na tym etapie, że nie jesteśmy w stanie oderwać twórczości od osoby autora? Jasne, nie da się tego zrobić w praktyce, bo przecież jest w niej – on ją tworzył. Chodzi o oderwanie osobistych przekonań, wad i zalet twórcy. To, jakim twórca był człowiekiem nie definiuje z automatu jego dzieła, nie przesądza o jego wartości. Gdzieś tu jest granica śmieszności… gdzieś tu jest granica absurdu.
Kierując się takim kryterium, spora część kultury jest w zasadzie do wyrzucenia. Bo jaki przykład daliby dzieciom pisarze, muzycy, aktorzy – i cała znakomita reszta wielkich artystów? Czy mało było wśród nich, że tak to ujmę, “wątpliwych wzorców moralnych”? A jeżeli niektórzy mogą zostać, to gdzie jest ta granica? Odnoszę wrażenie, że właśnie się przesuwa…
Okno Overtona
Tu drobny wtręt, bo to ważna sprawa. Nie tylko dla tego tematu. Cóż to takiego to okno Overtona? To taka koncepcja opisująca, w jaki sposób można zmienić nasze postrzeganie na kwestie, które są w danej chwili nieakceptowalne. W dużym skrócie działa to tak, że promowanie działań skrajnych, powoduje przyjęcie rozwiązań mniej radykalnych, jednak wciąż daleko idących, jako umiarkowanie racjonalne. Sprawia to wrażenie kompromisu, jednak w praktyce stanowi zwycięstwo jednej ze stron dyskursu.
Dobrze prezentuje to podstawowa technika negocjacyjna – zawyżając żądanie, zwiększasz szansę na uzyskanie wartości, na której tak naprawdę Ci zależy, a która jest niższa od absurdalnego nawet żądania. Osadzenie w kontekście wpływa na naszą ocenę. Wiosenne 17 stopni jest jakby cieplejsze po mroźnej zimie, niż po takiej, co to poniżej 0 się nie schyla… a trawa zawsze zieleńsza u sąsiada.
Polecam pamiętać o tym w najbliższej kampanii wyborczej.
Przepisywanie świata
Przyswajając sztukę chłoniemy opisany w niej świat. Może to być czysta fantastyka, może być fikcja historyczna, może być opis świata w danym miejscu czasoprzestrzeni. Opcji jest wiele.
Oceniamy świat przeszłości według dzisiejszych norm. I słusznie, bo jesteśmy teraz. Inaczej nie da rady. Jednak całe piękno tkwi w tym, że czytając książkę, czy słuchając muzyki z dawnych lat, możemy spróbować wczuć się w ten czas. Pozwalają nam na to właśnie tak, a nie inaczej przekazane dzieła. Uczymy się z nich, wyciągamy wnioski. Stroimy kompas moralny.
Dość tej sielanki! Teraz przepisujemy tę sztukę, aby odpowiadała współczesnym wytycznym.
Uważam, że modyfikowanie tego świata przeszłości tak, aby odpowiadał on dzisiejszym ramom światopoglądowym, niesie duże prawdopodobieństwo odbicia się czkawką. Dlaczego? Bo zmieniając teksty, zmieniamy również kontekst. Ja wiem, “cenzorzy” dbają o jak najwierniejsze przełożenie intencji autora… w odpowiedzi przypomnę tylko historię pewnej poetki, która intepretowała własny tekst na maturze. Z jakim wyszło to skutkiem? No właśnie.
Kontekst ma znaczenie
Odchylenia kontekstu mają to do siebie, że zmieniają treść książki, filmu, czy innej formy. Zmieniają ocenę, to taki błąd poznawczy – pisałem o tym już wyżej. Ostatecznie, to chyba dość istotna różnica w budowaniu charakteru postaci, czy czyta książki u supremacji rasowej, czy też może zagłębia się w dzieła feminizmu pierwszej fali?
I ponownie, nie chodzi o to, aby nie krytykować takich postaci. Ba, piętnować nawet! W żadnym wypadku! Bez krępacji dyskutujmy na te tematy, to jedna z wartości sztuki! Zmienianie postaci tak, aby lepiej odpowiadały cywilizowanym standardom kreuje nieprawdziwą wizję świata… bo eliminujemy element negatywny, zastępując go pozytywnym.
No to chyba wszystko jest ok?
No właśnie nie do końca. Bo jeżeli wszystko jest ok, to po co cokolwiek zmieniać? No, może poza kilkoma tekstami, które nie pasują do narracji… Jeżeli jest w porządku, to nie ma o czym dyskutować. Nie ma potrzeby dalszego rozwoju. Osiągnęliśmy szczyt możliwości!
Zejdźmy z powrotem na ziemię. To nic innego, jak współczesne palenie ksiąg zakazanych na stosach.
A jeżeli komuś nie odpowiada ta rzeczywistość, to zawsze może opisać swoją historię. Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Byłby to kolejny cenny głos w dyskusji humanistycznej. Najwyraźniej jednak to nie wystarczy. Jak się niestety okazuje, wybieranym rozwiązaniem jest zwyczajne usunięcie pozostałych poglądów stojących w sprzeczności z aktualnym motywem przewodnim…
To co w końcu opisujemy?!
Rzucam w eter pytanie, które kołacze się w tym kontekście po mojej głowie już od dawna. Co opisuje co? Może to pytanie w stylu: co było pierwsze – jajko, czy kura? Ale przecież i na to da się odpowiedzieć.
Czy tworząc świat fantazji w wielu przedrukach (jak np. uczynił pan Tolkien) powinienem uwzględnić obecne przekonania światopoglądowe? Czy jeżeli ulegną one zmianie, mój świat również powinien zostać zmieniony? To temat powiązany z zagadnieniem reprezentacji, który jest oczywiście ważny. Mam jednak wrażenie, że zbyt lekkomyślnie i… domyślnie (?) jest obecnie stawiany nad integralnością dzieła. Nierzadko prowadzi to oczywiście do śmieszności – wypacza ona w krzywym zwierciadle szlachetne intencje tych, którzy rzeczywiście chcą coś zmienić na lepsze.
Niewątpliwie sztuka powstaje przez oddziaływanie świata, a świat zmienia się w obliczu sztuki. Pytanie, czy uprawnionym jest (a w opcji nieco mniej ideowej, a bardziej pragmatycznej – korzystnym) ponowne kształtowanie istniejących już i zaklętych w swojej czasoprzestrzeni historii.
Czy to inżynieria ludzkości? Korekta wypadków w przy pracy? A może po prostu cenzura?
To był mój offczy bełkot.
P.S. Powyższy bełkot jedynie zakrawa o całą zawiłość tematu i zbiera się od dawna. Katalizatorem były między innymi dwa napotkane w sieci teksty. Dla ciekawych zostawiam linki: