To był deszczowy dzień… I słusznie, bo zmierzaliśmy właśnie na spektakl „Deszczowa Piosenka” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Ale przecież nie z pustym żołądkiem? Postanowiliśmy więc odwiedzić Roberto Park, pizzerii położonej nieopodal Starego Browaru.
Nie kroimy pizzy. Idą w ruch nożyczki!
Na Roberto Park natrafiłem, a jakże, w Internecie. Zwróciła moją uwagę tym, że podawana pizza nie jest pokrojona, a do podzielenia jej na kawałki służą nożyce. Ciekawa odmiana, dodatkowa zabawa. Szczególnie, że zarówno nożyce jak i sztućce były ostre, przez co świetnie spełniały swoje zadanie.
Klimat dla nas przyjemny, usiedliśmy w drugiej sali, która jest… Szklarnią? Ogrodem zimowym? Nie jestem pewien jak to nazwać. Na środku sali stoi drzewko oliwne. Obsługa uśmiechnięta i serdeczna, już na wejściu powitała nas „Cześć”. A zatem skracamy dystans. Jeszcze kilka lat temu mnie to dziwiło, obecnie doceniam.
Nasz wybór w Roberto Park
Zacznę od siebie, bo tu będzie prościej. Nie jestem fanem szczególnie złożonych potraw, choć ktoś inny mógłby powiedzieć, że jestem po prostu wybredny. Dlatego zamówiłem Leone e Cosma, czyli po prostu tradycyjną Magrheritę. Moja Towarzyszka natomiast postanowiła wybrać z oferty pizza bianca, traf padł na Rafaello (Pistacchi cotto). Do tego deserek w postaci tiramisu i kawka.
Jak wrażenia?
Standardowo wypowiem się jako znany nieznający się kompletnie na jedzeniu dyletant. Pizza sprawiła mi przyjemność. Brzeżki delikatnie kruche, ciasto cienkie, świeża bazylia. Jak na moje preferencje nieco zbyt miękkie, bo opadający róg, ale gdybym chciał poskładać trójkąty na mniejsze trójkąty, to udałoby mi się załadować je do paszczy ręcznie. Na zdecydowaną pochwałę zasługuje sos pomidorowy z pomidorków San Marzano. Soczysty i słodki, delikatnie kwaskowy. Spośród kilku rodzajów oliwy wybrałem tę doprawioną chili. Skomponowało się to znakomicie.
Oddaję głos Towarzyszce. To była poezja. Zdumiewająca była ricotta, która nieśmiało wychylała się spoza innych składników, jednocześnie stanowiąc bazę, punkt wyjścia do połączenia smaków. Ogólnej kompozycji dopełniały pistacje, które nienachalnie miksowały się z szynką cotto. Nie należę do fanek szynki cotto, ale ta konkretna skradła mi kawał serducha. Nie mogę nie wspomnieć ogólnego wrażenia estetycznego, które zapewniał zielony składnik i grana padano. Wspólnie sprawiały, że pizza wydawała się lekka, choć pełny żołądek po jej przyjęciu wskazywał na coś innego. Następnym razem wybiorę to samo.
Deserek tiramisu był delikatny, szczególnie nasączenie biszkoptu było subtelne. Przy pierwszym kęsie mimowolnie wziąłem udział w „cinnamon challenge tiramisu version” i zaksztusiłem się posypką. Kiedy wspomniałem o tym Pani z obsługi prędko zareagowała, że tak być nie powinno i od razu to zgłosi. Sprostowałem jednak, że był to mój błąd. Stanowczo odradzam spożywanie tego deseru na wdechu…
Dość jedzenia, czas na ocenę!
Jedyne do czego mogę się doczepić, to fakt, że zostaliśmy obsłużeni chwilę po innych gościach, którzy weszli po nas. Byli jednak po drodze, więc wybaczone… O ile w ogóle można mówić, że jest co wybaczać. To nie bal u ambasadora.
Jedzonko oceniamy naprawdę wysoko, czuć jakość produktów. Ceny do najniższych raczej nie należą, bo za wspomniany zestaw zapłaciliśmy około 150 zł. Myślę jednak, że to adekwatna cena i warto rozsmakować się w pizzy Roberto Park.