Dużo się mówi o work-life balance. Sztuce pogodzenia życia zawodowego i prywatnego, w przeróżnych jego odcieniach. Praca potrafi rzutować na sprawy rodzinne, pasje, wypoczynek. W sytuacjach chorobliwych może wręcz wyłączyć możliwość ich przeżywania i zablokować odczucie satysfakcji, zastępując je poczuciem wiecznego spóźnienia i zagonienia.

Kiedy tak naprawdę zaczynasz i kończysz pracę?

Przyjmijmy ten zgniły i nieco już myszką trącący standard ośmiogodzinnego dnia pracy jako standard, dla uproszczenia – choć wiem, że niekoniecznie tak być musi – niech to będzie czas od 8:00 do 16:00. Kiedy zaczynasz pracować? Technicznie rzecz ujmując o 8:00. Co jednak w przypadku, gdy myślami odpływasz w kierunku nieubłaganie nadchodzących zadań? Czy już wtedy nie jesteś w pracy?

I odwrotnie, czy rzeczywiście pakujesz swoje manatki o 16:00? Czy może jednak zabierasz sprawy zawodowe ze sobą? Czy może kotłują się jeszcze pod czachy kopułą do późnych godzin wieczornych? I najważniejsze, jak temu przeciwdziałać?

Jak skutecznie wyjść z pracy?

Odpowiedzi jest tak wiele, jak wielu jest ludzi, którzy chcą jej udzielić. Dla każdego to może być coś innego. Spacer, medytacja, gotowanie, może jakiś serial… Na pewno natomiast podrzucam jedną cechę, z jaką identyfikowałbym wypoczynek i uwolnienie myśli.

Tą cechą jest brak konieczności. Ta czynność może być jak najbardziej regularna i cykliczna, ale jednak nie powinna być według mnie konieczna. Dlaczego? Bo w pewnym momencie sama może stać się pracą. Bo w jej brak może odbić się na poczuciu zaniedbania i niczym świder wkręcić się w banię pustosząc poczucie spokoju. Jak każdy rytuał, czynność taka wymaga pewnego przyzwyczajenia i odpowiedniej oprawy. Rzecz w tym, aby rytuał był w tym przypadku elastyczny i wiele wybaczał. Może być różnie, czasem po prostu się go zrealizować nie da, a wyjść z pracy przecież trzeba. Dla dobra własnego i innych obserwatorów lub uczestników naszego życia codziennego.

Workout balans

Aktywność fizyczna, w zasadzie od kiedy pamiętam, jest prezentowana jako kontra dla wysiłku umysłowego. To oznacza, że może pomóc w przypadku pracy, która na tym wysiłku się opiera, względnie także w przypadku obciążenia psychicznego w ogóle.

Na pewno jednak, w myśl zasady “w zdrowym ciele, zdrowy duch”, podejście oparte na wyważeniu potrzeb ciała i umysłu może przynieść niesamowite efekty. Ostatecznie jesteśmy machiną, która wymaga równowagi. Niedobory w jednej sferze odbijają się na drugiej, przesyt w drugiej przeistacza się w głód pierwszej. Odwołując się do jeszcze innego porównania – są w Tobie dwa wilki. Memy (niektóre zresztą znakomite) na bok, to powinny być dwa wilki, które nie są zmuszone do walki, a stanowią zgraną watahę – bo przecież tych wilków jest znacznie więcej niż tylko dwa, prawda?

Rytuał elastyczny – idziemy na fiszki!

A teraz podzielę się moją metodą, której przestrzeganie stanowi oczywiście nie lada wyzwanie (trudno mi utrzymać jakąkolwiek rutynę). To fiszki, które działają następująco. Spośród zajęć, które lubię, ale których nie muszę wykonywać wytypowałem te, które odbieram jako relaksujące, ale jednak nie wpędzają mnie w poczucie winy związane ze stratą czasu. Są więc w jakiś sposób produktywne, budują jakieś doświadczenia, długofalowo pozytywne.

To istotny element, aby zadowolenie było długotrwałe, choćby nawet nie było odczuwalne od razu. Bo od razu to jest przyjemność, a przyjemność niekoniecznie musi być dobra – ocenę tego można przeprowadzić wstecz, pisałem o tym tutaj.

Po wyjściu z pracy, aby wyjść z pracy, losuję fiszkę. Ta chwila determinuje zajęcie, któremu mam się oddać. Oczywiście losowanie można ponowić, bo co to za zabawa robić coś wbrew sobie, jeżeli nie ma się akurat na to ochoty? Pozostaje oczywiście problem związany z zachowaniem rutyny, ale to już kwestia osobnicza.

***

To był mój offczy – balansowy – bełkot.