Memy wparowały z buta w naszą codzienność i rozgościły się na dobre. Nowoczesne hieroglify będące świadkami i recenzentami współczesności, które poniosą pamięć o niej w odległą – a może i nie tak odległą – przyszłość. Ale czym właściwie jest mem?
Dlaczego mem jest memem?
Mem pojawił się na długo przed śmiesznymi obrazkami z internetu. To zjawisko, które nazwał Richard Dawkins w książce The Selfish Gene z 1976 r. Określił w ten sposób jednostkę kulturowej informacji, która ma zdolność do rozprzestrzeniania się niczym geny. Nazwa pochodzi z greki od słowa mimema, co można przetłumaczyć mniej więcej jako naśladować.
Memem w tym rozumieniu może więc być w zasadzie cokolwiek – nasze ludzkie gesty, dzieła kultury czy właśnie… śmieszne obrazki z internetu. Jak twierdzi Dawkins, memy mają swoją żywotność i także one podlegają darwinistycznym prawom przetrwania – szansę na przedłużenie istnienia mają te, które są najsprawniejsze, czyli wyróżniają się na tyle, by być warte zapamiętania, a przy tym łatwe i – najlepiej – przyjemne (to już dodałem ja, absolwent memologii stosowanej na Uniwersytecie Kwejka, Demotywatorów i 9gaga).
Mem to wirus, którego celem jest zagnieżdżenie się w zbiorowej świadomości i uwicie sobie tam ciepłego gniazdka na dłuuugi czas.
Memy to współczesne hieroglify
Memy spełniają bardzo praktyczną i potrzebną nam funkcję. Pozwalają komunikować się zarówno w grupach homogenicznych, jak i tych bardziej różnorodnych, unifikując nas ponadnarodowo i ponad podziałami. Przykładem takiego gestu jest wiktoria pokazana przez Churchilla, wykorzystywany także przez polską Solidarność. Tym lepszym, że ujęcie tego symbolu w innym ujęciu (od zewnętrznej strony dłoni) mogłoby prowadzić do fałszywych wniosków, jakoby ówczesny premier zamierzał wykonać gest powszechnie uważany za obelżywy. A przecież miał zgoła inne intencje…
Gesty to w ogóle ciekawa sprawa, do której pewnie wrócę, bo nieodpowiednio dobrane mogą napytać niezłych kłopotów. Dodam jeszcze tylko, że innym przykładem mema może być italian brainrot – choć akurat w tym przypadku nie jestem w stanie dokładniej zrozumieć jego treści, bo najwyraźniej jestem już starym ramolem wychowanym na Pepe, Doge… i tak dalej.
Wracając do hieroglifów. Memy w obecnym stanie śmiesznych obrazków z internetu, a w sumie już nawet więcej, bo przecież odeszliśmy już dawno od obrazków statycznych na rzecz obrazków ruchomych, najlepiej jak najkrótszych, zawsze kojarzyły mi się z egipskimi hieroglifami. Są one nośnikiem znacznie szerszej informacji niż słowa. Często przekazują pamięć o konkretnym zdarzeniu, przywodzą konkretne emocje i powodują konkretne konsekwencje towarzyskie wśród jego odbiorców.
Czy warto uczyć się memów?
To chyba nie ma tak, że warto, czy nie warto. One po prostu są przyswajane. Te, które wykażą się swoją wartością pozostaną na dłużej zarażając kolejne pokolenia niczego nieświadomych homo sapiens. A co do memów w wymiarze internetowym osobiście uważam, że warto być na bieżąco na ile to możliwe. Jeżeli nie dla siebie, to dla przyszłych pokoleń i podjęcia choćby próby przerzucenia mostu porozumienia przez tę wyrwę różnicy lat. Nieporozumień nie unikniemy, ale można je choć trochę mitygować, bo świat wydaje się nabierać coraz szybszego tempa. A memy… żyją swoim życiem, wspierają nie tylko w śmiechu, ale także sprawach istotnych – jako narzędzie oporu społecznego… Ciekawe co by na to powiedział John Rawls… Czy zaliczyłby memy do narzędzi nieposłuszeństwa obywatelskiego?
I kto wie? Może za x lat pojawi się nowy Champollion, który odszyfruje nasze memy bazując na archiwalnej kopii zapasowej 9gaga jako swoistego Kamienia z Rosetty? Ależ będzie zdziwiony, kiedy zrozumie co tak naprawdę ma przed oczami…



