Obudziłem się dziś rano raczej niewyspany. Noc całą śniłem koszmary. I noc całą trwało nieustannie chrobotanie dochodzące mniej więcej z rogu pokoju. Nie zważałem na te, ani na pozostałe dźwięki – zgrzyty, piski i skamlenia. Kiedy pod puchową pierzyną cieplutko, a wszędzie poza nią chłodek, dość łatwo zignorować instynkt i zrzucić to na karb wyjątkowo wyrośniętych, hałaśliwych myszy.

Między innymi z tych względów zaskoczeniem było dla mnie, gdy ujrzałem rano na wpół ogryzioną kanapę, z której sterczały jeszcze resztki wypełnienia przeplatane powyginanymi sprężynami. Nie tylko kanapa była nadjedzona. Obżarte były również ranty stołu, parapety, doniczki i ich zieloni lokatorzy, a nawet dywan oraz fragmenty parkietu! Dość prędko uznałem, że to co wziąłem wcześniej za myszy, myszami raczej nie było, choć nosiło widoczne prawdopodobieństwo przynależności do świata gryzoni. Niestety dla mojego dobytku, na znacznie szerszą, meblożerczą skalę.

Począłem rozglądać się po pokoju szukając winnego całego zamieszania. Początkowo nie dostrzegłem niczego. Intruza zdradziła jednak wypukłość zasłony, zza której dobiegało mnie cichuteńkie mlaskanie. Chwyciłem kawałek nogi od krzesła, które najwyraźniej całkiem już było pożarte, z zamiarem wykorzystania go jako pałki, w razie potrzeby. Gwałtownym ruchem szarpnąłem zasłonę.

Oczom moim ukazał się… eee… ukazałem się ja sam. Z kawałkiem niedożutej kanapy między zębami. W pierwszej chwili jego… zaraz, moje?… spojrzenie wyrażało panikę. Prędko jednak ustąpiło wrednej złośliwości. Nim zdążyłem zareagować, mój sobowtór wyskoczył z kąta i czym prędzej ruszył do drzwi. Czmychnął z mojego ciasnego, ale własnego lokum zupełnie tak, jakby go nigdy w nim nie było.

Niestety jednak był, na domiar złego głodny, bo nie było już moich mebli…

Kluczy do mieszkania na szczęście nie tknął, mogłem więc ze szczątkowym choć poczuciem bezpieczeństwa ruszyć do pracy. Co to w ogóle było? Mroczna wersja mnie? Mój zły brat bliźniak? Dlaczego do jasnej cholery wyglądał zupełnie jak ja?

Pytania te musiałem schować chwilowo w dziurawą kieszeń noszącą ślady zębów. Drobniaki wypadały z niej na chodnik. Chcąc je podnieść zorientowałem się, że i chodnik był wybrakowany. Niektóre płytki zniknęły doszczętnie, inne przynajmniej częściowo. Szlak zniszczeń prowadził wprost do miejsca mojej pracy.

Niepokojącym sygnałem były już same uchylone drzwi wiszące na górnych zawiasach. Znacznie gorsze jednak były odgłosy koleżanek i kolegów prowadzących właśnie rozmowę. Ze mną. Zza drzwi dobiegał mnie mój własny głos i bynajmniej nie było to echo dnia poprzedniego! Wparowałem na ostro z zakasanymi rękawami wymachując teczką. Gdzie się schował ten oszust! Wyłaź, no pokaż się wreszcie!

Reszta widowni stała osłupiała i wpatrywała się to we mnie, to… we mnie, znaczy w niego. Różnił nas tylko wyjątkowo perfidny wyraz jego mordy. Choć ku mojej przykrości, po tej akurat cesze część koleżeństwa nie była nas w stanie rozróżnić.

Tym razem nie byłem już w tak wielkim szoku jak rano i żwawiej rzuciłem się, by złoić skórę złodziejowi mojej tożsamości.

Bo rozumiem ukraść kartę do bankomatu, wyczyścić całe konto nawet, ale twarz?! Postać całą?!

W dodatku zdawał się mieć chrapkę na całe życie moje! Zacząłem więc okładać go na oślep wszystkim co miałem pod ręką, z kieszeni wypadały mu widelce i łyżki stołowe, mignęły mi też przed oczami pozostałości gryfu gitary ze sterczącymi strunami.

Szmaciarz zdążył jednak najwyraźniej zajumać moje szybkie niegdyś nogi. Nim dokonałem dzieła zniszczenia konkurencyjnej sylwetki zniknął za oknem.

Nie miał to być jednak koniec kłopotów. W tym momencie zaczęło się piekło konsekwencji działań, których zdołał dopuścić się ten wykolejeniec zasmarkany w tak zwanym międzyczasie.

Telefony rozbrzmiewały. Okazało się, że rozesłałem złośliwe wiadomości do wszystkich krewnych w linii poziomej i pionowej, a nawet z ukosa. Wystawiłem niepochlebne laurki, rzucając oskarżeniami i zarzucając to to, to tamto. Tym, siakim i owakim. Wiadomości podobne otrzymali również moi znajomi i klienci, a nawet losowe zupełnie osoby. Ba! Karnet na siłownię został zablokowany, a ja otrzymałem informację o dożywotnim wykluczeniu z tej jakże zacnej wspólnoty.

Wkur…wkurzony już nieziemsko zadzwoniłem na policję. Mój numer był już jednak zablokowany. Zebrałem więc w sobie resztki sił i zasilany furią pobiegłem z powrotem do domu. Tam znowu spojrzałem sobie w oczy, a właściwie w powieki sprawcy wszelkich nieszczęść.

Ktoś. Spał. W moim. Łóżeczku.

I już w chwili, gdy zbierałem się, by go zatłuc dokumentnie, zaświtała mi myśl. Przecież i tak nie dasz rady… I tak ci się wymknie… A później wróci i całkiem zrujnuje ci życie…

Podjąłem więc jedyną rozsądną w tych okolicznościach decyzję. Skoro on mnie napadł w czasie snu, to tym razem ja przyprawię go o koszmary. To ja będę chrobotem, zgrzytem, mlaskaniem.

Teraz to ja go wygryzę! A zacznę od jego kanapy…